Piotr Milewskiピオトル・ミレフスキ
Byłem nauczycielem akademickim, handlowcem w japońskim przedsiębiorstwie, pomocnikiem kucharza na obozie dla niepełnosprawnych umysłowo w USA i Świętym Mikołajem podczas targu bożonarodzeniowego w Sapporo. Podróżowałem po Europie, Ameryce Północnej, Azji i Afryce. A teraz piszę, po polsku, angielsku i japońsku. I fotografuję. Po prostu opowiadam historie.
After many years of working as academic teacher, salesman in Japanese company, and freelance journalist I became a full-time writer. And part-time photographer. To make it simple - a story teller.
Kontakt / Contact: piotrmilewski@gmail.com
PIOTR MILEWSKI w ELLE MAN: Jak wraca się do Polski po pięciu latach w japońskiej korporacji?
PIOTR MILEWSKI FOR ELLE MAN: How does it feel come back to Poland after five years working for a Japanese corporation?
19.09.2020
Dziewięć lat to szmat czasu, choć mijają niekiedy tak szybko, że ledwie zdążymy się spostrzec, już dziewięć wiosen i zim za nami. Gdy przebywamy w dalekim kraju, gdzie najpierw musimy się zaaklimatyzować, oswoić i zrozumieć rzeczywistość, a potem jeszcze odnaleźć w niej swoje miejsce, czas upływa jak okamgnienie. Dla mnie dziewięć lat w Japonii wydaje się chwilą. Tak przynajmniej odczuwam je dziś, kilka lat po powrocie do kraju.
Nie pojechałem do Japonii próżnować, o nie. Pojechałem uczyć się języka, doświadczać innej kultury, mierzyć z samym sobą, wystawiać na zetknięcie z Obcym. Pojechałem wreszcie żyć, a żyć oznacza również pracować. Najpierw na uczelni, potem jako wolny strzelec publikujący teksty i fotografie w japońskich dziennikach i magazynach (nauka języka nie poszła w las!), a wreszcie jako etatowy pracownik korporacji. Tak znalazłem się na Planecie K. Prezes, gdy przywdziałem już firmowy strój – ten sam, który nosili wszyscy bez wyjątku pracownicy – powitał mnie słowami „Witaj w rodzinie K.”. Stałem się nie tyle członkiem organizacji gospodarczej powołanej w celu maksymalizacji zysku, co pewnej zbiorowości, w której ważniejsze niż śrubowanie wyników sprzedaży było poczucie wspólnotowości, odpowiedzialności za innych i lojalność. Oczywiście nie działaliśmy dla wyższych celów, zysk był ważny, ale przede wszystkim dlatego, że dzięki niemu można było wypłacać pracownikom pensje i bonusy – w środku roku i pod jego koniec. Podpisałem umowę, która zakładała, że pracować będę tam do emerytury, dając z siebie wszystko, a firma zrobi wszystko, by dać mi taką możliwość. W pakiecie były codzienna gimnastyka poranna w gronie zaspanych kolegów oraz apel, na którym dowiadywałem się, który z nich obchodzi dziś urodziny, któremu powiększyła się rodzina, zmienił stan cywilny lub zamieszkał w nowym domu.
Praca jak praca, od rana do wieczora, a potem zamiast powrotu do domu, ciąg dalszy z klientami (pracowałem w dziale handlowym) lub z kolegami z biura (z którymi przy suto zakrapianej kolacji pogłębialiśmy i tak już głębokie więzi, poznając szczegóły z życia osobistego i integrowaliśmy się, choć wydawało mi się, że już i tak jesteśmy zintegrowani). I tak dzień za dniem, jak wielu dookoła, których mijałem na gwarnych ulicach japońskiej stolicy. Podobnych do siebie – w ciemnych garniturach, białych koszulach, lśniących półbutach i z neseserami w dłoniach, podobnych do mnie. To jednak nie był mój świat. Potrzebowałem więcej przestrzeni, oddechu i swobody. Nadszedł kryzys, który sprawił, że stabilne filary naszej „rodziny” (zaufanie, perspektywa długoterminowa, lojalność)zaczęły kruszeć.
Po pięciu i pół roku pracy rozstałem się z „rodziną K.”. Swoje doświadczenia opisałem w książce „Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji”. To jednak nie koniec. Musiał być ciąg dalszy. Pół roku później spakowaliśmy bagaże, rozdaliśmy znajomym rzeczy, których nie chcieliśmy brać ze sobą, ukłoniliśmy się sąsiadom i wróciliśmy do Polski. Był kwiecień. Na drzewach wciąż nie było liści. Padał deszcz, a zimno świdrowało do kości. W Tokio już kwitły wiśnie, tutaj jeszcze nikt o nich nie myślał.
Wszystko wydawało się znane, ale zaskakiwało. Mówiłem po polsku, ale myślałem po japońsku, co prowadziło do zabawnych sytuacji. Mówiłem nie wprost, by nie narazić drugiej osoby na niezręczność i oczekiwałem, że zrozumie moją intencję, a ta nie wiedziała, o co mi chodzi, myśląc, że się zgrywam albo zawracam jej głowę i nie wiem, czego chcę. Rozmawiając przez telefon kłaniałem się, choć mój rozmówca nie mógł tego zobaczyć. Co drugie słowo przepraszałem, choć nie było za co. Nawet zamiast „dziękuję” mówiłem „przepraszam”, wprawiając rozmówców w zakłopotanie. Wydawało mi się, że sprzedawcy krzyczą na mnie, że kasjerki nie mają cierpliwości, a ekspedientów i niektórych urzędników zupełnie nie obchodzi sprawa, z jaką przyszedłem. Wiedziałem, że to wszystko może inaczej wyglądać, inaczej działać, bo przecież tam, skąd wróciłem, działało zupełnie inaczej. Nie byłem już tak całkiem u siebie. I do dziś nie jestem u siebie nigdzie. Ani tam, ani tu.
Powroty nie zawsze są łatwe, bywają nawet trudne, bywają wyzwaniem, nawet, a może przede wszystkim wtedy, gdy wracamy do domu. Tak właśnie czułem, gdy po dziewięciu latach w Japonii wracałem do Polski. „Ireba miyako” – „stolica, jest tam, gdzie jesteśmy” – mówi japońskie przysłowie i wskazuje na pragmatyzm mieszkańców Wysp. Staram się go trzymać.
https://www.elleman.pl/artykul/piotr-milewski-w-elle-man-powroty-nie-zawsze-sa-latwe-felieton
---------
Nine years is a fair stretch of time, though it does sometimes fly by so fast we barely manage to look round, and nine springs and winters are already gone. Whenever we visit far-off countries, where we first have to acclimatise, find our feet and understand the reality around us to then try to fit in too, time races past at a fair old clip. The decade I spent living in Japan seems to me like nothing but a moment in time now, some years after my return to Poland.
I did not go to Japan to hang around, no sir. I moved there to learn the language, to discover a new culture, to face up to new challenges by meeting close up with the Oriental Other. Having gone there to live also meant having to work. First at a college, then as a freelancer publishing texts and photographs in Japanese journals and magazines (years of learning Japanese did not go to waste!), and finally as a full-time employee in a Japanese corporation. This is how I found myself landing on Planet K. Once I had donned the company outfit – the very same as that worn by every single employee, bar none – the company President greeted me with the words “Welcome to Family K.”. I not only became a member of a business organisation set up to maximise profit, I was also inducted into a certain sort of collective where, above and beyond increasing sales figures, it was important to feel a part of a whole, of being responsible for others and loyal to the firm. Clearly, we were not pursuing lofty aims – profits mattered – but they mattered because money meant the chance to pay workers their salaries and bonuses – in the middle and at the end of each year. I signed a contract which stipulated I would work there until my retirement, giving the job my all, while the company would do all it could to help me achieve this aim. Each working day involved morning exercises in a crowd of sleepy colleagues, and an assembly which was used to announce staff birthdays, new births and marriages and even house moves experienced by my colleagues.
Work meant work, from morning till evening time, and then – instead of heading home – more of the same with clients (I worked in the sales department) or with office workmates (eating and drinking together allowed us to become even closer than we had during working hours, learning more about our home and private lives, no matter how closely integrated we had already seemed to one another). This went on, day after day, the same as it did for all the other company men I met walking along the busy streets of the Japanese capital. All alike – in dark suits, white shirts, highly polished brogues and briefcases in hand, dressed just the way I was dressing myself by then. This, however, was not a life for me. I needed more space, more breathing room and freedom. Once an economic crisis hit Japan, the solid pillars of our “family” (trust, long term perspectives, loyalty) began to crumble.
After five and a half years, I decided to part ways with my “family K.”, then sat down to write a book detailing my experiences on Planet K. Five Years in a Japanese Corporation. This however was not the end. More had to follow – six months later, we packed our bags, gave away most of our belongings to friends, bowed in parting before our neighbours and returned to Europe. It was April, and new leaves hadn't yet appeared on tree branches. It was raining, and the cold penetrated right down to the bone. Back in Tokyo, cherry trees were in full bloom, while here no one had yet thought of dressing for spring.
Everything seemed familiar, and yet it was surprising. I was speaking Polish, but thinking Japanese, which led to some amusing situations. I would not speak my mind, in order not to offend the people around me, the way I would have done back in Japan, expecting my intentions to be understood, but it became clear I was not being understood, and my very typically Oriental way of speaking was making it seem as if I was wasting people's time and confused as to what it was I wanted. Talking on the phone, I would bow, even though the person I was talking to would not be able to see this. Every other word I said was “sorry”, even though there was nothing to be sorry about. I would say “sorry” when I was meaning to say “thank you”, confusing everyone around me. I had the impression the staff in shops were shouting, that shopkeepers were constantly fuming, and that the persons I had been approaching for help in offices and shops were totally disinterested in helping me. I knew it didn't have to be this way, for the place I had just flown in from functioned along very, very different lines. I did not feel at home any more. And to this very day, I no longer feel at home anywhere – neither here nor there.
Having returned to Europe, I often heard it said: “Work in Japan is business, not pleasure” - “That depends...” is what I would then reply. For those who value order, punctuality and working in offices where everyone takes their shoes off to put on slippers, and do not mind finishing their working days by going out to eat and drink themselves very merry with their colleagues, then Japan will surely be to their liking. I found it great for a while myself. I appreciated the professionalism of my colleagues and clients, the fact that every single one of my emails would receive replies, that nothing was somehow “assumed”, but every suggestion, offer, proposal had to be replied to, even if only to confirm that it had been received. This was considered to be simple courtesy – something I really do miss being “back home”.
Returns can be tricky things, painful even, challenging us even when – or perhaps especially when – we have to come back home. This is how I felt when, following nine years spent living in Japan, I was heading back to Poland. “Ireba miyako” – “the capital is where we are” - this Japanese saying shows how pragmatic the people of the Land of the Rising Sun are, and I do my best to live by it.
Translated by Marek Kazmierski
Piotr Milewski – pisarz, dziennikarz, podróżnik. Urodził się w Chełmie, wychował w Opolu, studiował w Poznaniu, Wiedniu, Pasawie, Filadelfii, Sapporo i Otaru. Dziewięć lat spędził w Japonii. Autor bestsellerowych książek: „Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej” (2014), „Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia” (2015) oraz „Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat” (Świat Książki 2018). W lutym br. nakładem wydawnictwa Świat Książki ukazała się jego najnowsza książka „Planeta K. Pięć lat w japońskiej korporacji”, w październiku zaś ukaże się poprawione i uzupełnione wydanie debiutanckiej „Transsyberyjskiej”.
Piotr Milewski – author, journalist, adventurer. Born in Chełm, raised in Opole, educated in Poznan, Vienna, Passau, Philadelphia, Saporro and Otaru, he then spent a decade living and working in Japan. Author of bestselling books: Trans-Siberian – Riding the Iron Road Across Russia and Beyond (2014), Japanese Diaries – Notes from the Year of the Rabbit and the Year of the Horse (2015) and Iceland – The Coldest Summer In Half a Century (Świat Książki 2018). February of 2020 saw the publication of his latest book Planet K. Five Years in a Japanese Corporation and the expanded, updated version of his debut Trans-Siberian – Riding the Iron Road Across Russia and Beyond will be published in October 2020.